Geoblog.pl    365adventure    Podróże    Argentyna, Chile - Andy 2011    Kierunek Las Flores
Zwiń mapę
2011
04
sty

Kierunek Las Flores

 
Argentyna
Argentyna, Las Flores
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13829 km
 
Zaczelismy od tankowania. Pomylilem dystrybutor i zdazylem juz nalac 0,6 l Eko-Diesla jak wystopowala mnie obsluga. Proba zrobienia diesla z Yamaszki sie nie udala ;)
Wyjezdzamy z Upsallaty. Piekny widok na najwysza gore obu Ameryk. Osniezona Aconcagua ukazuje sie w calej okazalosci. Nie wydaje sie tak wysoka, ale przeciez jestesmy na wysokosci ok. 2000 m n.p.m
Maciek cwiczy jazde obok genialnego asfaltu. Szuter na poboczu i heja.... Za kilkanascie kilometrow bedzie go mial dosc na drodze ;)
Zaczyna sie przygoda. To, po co tu przyjechalismy. Dziesiatki i kilometrow szutrow. I zero ludzi. Gnamy po szutrach z predkoscia momentami grubo przekraczajacymi 100 km na godzine. Poezja. I do tego widoki. Arizona, Australia i Afryka skondensowane w pigulce. Trafiamy na solar. Slone jezioro pokryte pylem. Twardo. I fantastyczna trakcja. Maciek oszalal i kreci kolka. Ciezko zdjac mu usmiech z twarzy. 
Temperature ponad 30 stopni w cieniu. A my w sloncu. Kombinacja koszulki z welny wielblada + zbroja + koszulka enduro na wierzch i camel-bag w zoda na plecach sprawdza sie idealnie. 
Dojezdzamy do malej osady i trafiamy na bungalowy z wysmienita restauracja. Az trudno uwierzyc. Callia Alta Shiraz-Malbec do befsztyczka w sosie pieprzowym. Mniam....No i te pomidory. Przypomina mi sie piosenka z Kabaretu Starszych Panow. Bedzie sie ciezko pozegnac z nimi i wtedy bedziemy spiewac "Adios pommodores". Malo wody i slodziodki miaszcz. Pachna sloncem. Po lunchu ruszamy w strone San Juan i Les Flores. Po kilkudziesieciu kilometrach szutru odbijamy na zachod na Les Flores. Jadac stosunkowo ubitym szutrem zaczynamy odczuwac bardzo silne podmuchy bocznego wiatru. Pojawiaja sie lachy przewianego piachu. Na jednej z nich Marek traci kontrole nad motocyklem. Jade za nim i widze jak zaczyna kolysac go na boki. Za malo gazu mysle i zwalniam. Ulamki sekund pozniej sam zaczynam walczyc ze stabilnoscia. Gazu dodac nie moge, bo mam go na swojej trajektorii. Marek wywija efektownego kozla. Tylny kufer przelatuje nad nim i laduje na poboczu szutru. Maszyna zyskuje rozbita przednia szybe i potrzaskany lewy kufer. Strat w ludziach nie ma. Na szczescie Markowi sie nic nie stalo. Kleimy szybe nieodlaczna tasma klejaca i mocujemy kufer na espandorach. Jakos to bedzie musialo wystarczyc. Ruszamy dalej. Wokol zywego ducha. Zreszta nie spotkalismy nikogo przez ostatnie pare godzin. 
Tocota. Mnie i Mackowi konczy sie paliwo. Jak na Mad Maxie. Pyl, goraco i wielkie przestrzenie. A paliwo maja tylko wybrani. Dostawy paliwa zadrzaja sie raz dziennie lub 2 razy w tygodniu. A po miedzy wioskami odleglosci 70 km i wiecej. A wioska to 3 chalupy na krzyz. Albo tylko posterunek zandarmerii. Marek z Krzyskiem zdobyli dla nas 3 litry. Moze jak w Mad Maxie trzeba bedzie paliwo zdobywac napadami. Przy okazji okazalo sie, ze mielismy obowiazek zgloszenia sie do kontroli w tym wlasnie punkcie zandarmerii. A bezczelnie go objechalismy. Sankcji nie bylo, ale sprawdzenie paszportow i owszem. No i chopaki dostali paliwo za darmo. Widmo pozostania na pampie bez paliwa jest realna. Rezerwa sie swieci u mnie i u Macka. A przed nami jeszcze 140 km do cywilizacji. I wcale nie jest pewne, ze paliwo tam bedzie. Dobrze, ze sa te 3 litry. Kazdy z nas moze zrobic dodatkowo 40 km. Jakims cudem docieramy do Les Flores. Po drodze mijamy jedna stacje, ale paliwa nie bylo tam od wczoraj. Maciek probuje negocjowac o chciaz 2 litry, ale nie ma nic a nic :(
O dziwo nie zgasly. Dojechalismy do stacji majac jeszcze 3 litry od policjantow. Dzielne Yamaszki. Ponad 300 km na baku. Wow! Na stacji spotykamy Szwajcara. Maciek prowadzi konwersacje. Gosc mieszka w hotelu za Las Flores. Na szczescie dla nas gubi korek paliwa i odjezdza. Marek go dogania na motocyklu. Chlop z wdziecznosci poleca nam jechac na najwysza przelecz w Andach, Aqua Verde czyli Czarna Woda. Pilotuje nas tez do hotelu. Standard spoko, pozny Jaruzelski. Jest tez basen. Hilton to nie jest, Maciek go nie zaakceptowal bo kafelki odpadaly i stal w szczerym polu, 150 m od hotelu. Ale mnie z Markiem to nie przeszkadzalo. Kapiel w wodach termalnych o zachodzie slonca z widokiem na Alpy i to poza nami zywego ducha to bylo cos. Potem kolacja i zakonczylo sie sluchaniem i ogladaniem DVD Band Bong Blues, ktore Maciek wyciagnal jak krolika z kapelusza. 4 butelki wina i do spania. 
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (58)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
jp
jp - 2011-01-09 19:53
Z tego co czytam Wojtku to "flying objects" zdarzają się nawet najlepszym kierowcom ! Pozdrowienia dla ekipy i uważajcie na siebie !!
 
 
365adventure
Wojtek F
zwiedził 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 21 wpisów21 14 komentarzy14 640 zdjęć640 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
29.12.2010 - 14.01.2011