Jestesmy w La Serena, Chile. Sciorani, ale jestesmy. Za nami przejazd przez najwyzsza przelecz w Andach, cos kolo 4760 m npm. Niezle. Odbylo sie bez sensacji. Foty sa takie, ze glowe urywa ;-) Pierwszy raz rzeczywistosc dogonila fantazje. Po zjezdzie z Aqua Verde zobaczylismy przelecz rodem z Avatara. Mowe nam odjelo. Jeszcze przy kolacji o tym rozmawialismy. Za oknem szumi Pacyfik a ja siedze i pisze. Po pierwszej w nocy, pora spac. Jutro napisze wiecej....
No to pisze... Nie jest latwo, bo dzien po. I do tego dobre wino po dobrej kolacji, ale...
Wyjazd z Les Flores. Wolnosc skonczyla sie szybko. Kolejna granica, bo jedziemy do Chile. Wylotowa z Agentyny. Jeden pogranicznik formalista. Reszta mila. I wszyscy w zab angielskiego. Wszystkie formularze po hiszpansku. Zabawa trwala 45 minut. Wjezdzamy w Andy. Czapa chmur nad i przed nami. A do zrobienia najwyzsza przelecz w Andach. No coz. Damy rade, mam nadzieje. Po 40 kilometrach molejna kontrola Argentyny. Zdanie papierow wyjazdowych otrzymanych wczesniej. 30 minut.
Maciek twierdzi, ze musimy byc jeszcze nisko. Prawie nic sie nie wspinalismy. Sprawdzam na moim zegarku wysokosc. Tylko 2800 m, hmm...niezle. Jedziemy dalej. Droga wznosi sie i wznosi. Widoki oszalamiajace. 3300 m, 3500 m, 4000 m. Hmm...Maciek ma ze soba Viagre. Kiedys wymyslono ja do leczenia choroby wysokosciowej i pobudzania krazenia krwi. Przez przypadek znalazla inne zastosowanie ;) Hmmm... jest wiec wymowka do zastosowania. Tylko po co? ;) Wjezdzamy na granice pomiedzy Argentyna i Chile. Widoki nieprzecietne. Fotki na szczycie. Humory dopisuja. Najwyzszy punkt na jaki wjechalismy w zyciu na motocyklach. To jest cos.
Okazuje sie jednak, ze dajemy rade. Viagra nie byla potrzebna. Przy gwaltowniejszych ruchach czuc zmeczenie. Pojawiaja sie tez lekkie zadyszki.
Cdn.